Impressum / kontakt

anegdoty zbierane

 

spis treści
anegdoty 1anegdoty 2 anegdoty 3
Witkacy w anegdocie i opowieściach po roku 1945

 

 

Zdzisław Czermański (1900-1970),
karykatura S.I.Witkiewicza,
"Wiadomości Literackie" 1927, nr 30

W walce ze mną wrogowie moi opierają się łatwo o swój – fikcyjny przeważnie, jak twierdzę – autorytet i o moją „negatywną sławę”, wyrobioną mi przez niewykwalifikowanych osobników, a nawet zwykłych potwarców i oszczerców. Natchniona przez „Skamandra” karykatura Czermańskiego dobitnie ilustruje ten pogląd: „Nieprzytomny matoł coś bredzi, a słucha go z zachwytem tłum kretynów”. Nic bardziej niezgodnego u rzeczywistością; obiektywnie: wcale inteligentny i dość wykształcony facet mówi o dosyć trudnych rzeczach. Paru inteligentnych ludzi słucha go z uwagą, a tłum durniów wymyśla mu, podniecony przez perfidnych i świadomych braku słuszności podżegaczy.

S.I. Witkiewicz, Tchórze, niedołęgi czy "przemilczacze" (Słonimski, Winawer et Comp.), „Gazeta Polska” 1932, nry 147-150, (w:) Dzieła zebrane. [Tom 11:] Pisma krytyczne i filozoficzne. Opracował Janusz Degler, PIW, Warszawa 2015

 
  • Życie i sztuka
    "To było u niego w willi na Antołówce, kiedy zażył sporą dawkę kokainy, którą i mnie poczęstował. Był już pogrążony w narkotycznym transie, leżał na kanapie, ja go trąciłem w ramię i zapytałem: – »Niech mi pan powie, co jest ważniejsze, być człowiekiem czy artystą?«. Już był zamroczony, daleki ode mnie, od rzeczywistości, a jednak odpowiedział mi jakby z dna jeziora; namacał mnie ręką, trącił lekko i powiedział: – »Tym ostatnim, tym ostatnim«. Brnąc po północy w śniegu na Bachledzkim Wierchu w stronę Harendy, były kelner pocieszał się domniemaniem: "Może po trzeźwemu powiedziałby coś innego...".
    Źródło: Henryk Worcell, "Wielbiciele Fryderyka Nietzschego", "Twórczość" 1973 nr 7.

    (dodał Jan Gondowicz)
  • Witkacy i Malinowski na Cejlonie
    Fragment wspomnień prof. Henryka Greniewskiego (1903-1972) -  matematyka, logika, założyciela Polskiego Towarzystwa Cybernetycznego:
    „Znaczną część lata 1925 r. spędziłem w Zakopanem. Kogoż nie było tego lata w Zakopanem? Był stary Stanisław Zaremba, profesor „Jagiellonki”, wielki matematyk polski, interesujący się również mechaniką i fizyką teoretyczną. Byli też Wilkosz i Chwistek. Najbardziej jednak interesował mnie w ciągu tych kilku tygodni Witkacy, jego skrajnie udziwnione poglądy społeczne, jego dramaty (niemal wszystkie tylko w maszynopisach), jego inteligencja i urok osobisty. Poglądy społeczne Witkacego przypominały fantastyczny sen: kult dla dawnych monarchii absolutnych, dalej rasistowski filosemityzm („Nie rozumiem, jak można nie lubić Żydów, przecież to taka stara rasa”) itd. Harmonizował z tym kult dla logiki. W stosunkach  z ludźmi bywał krańcowo drażliwy i nieraz dziwaczny, a jednak był wzorowo uprzejmy i (bardzo dyskretnie) serdeczny. W towarzystwie nawet dość licznym Witkacy, jeżeli nie czuł się „zagrożony”, był czarujący i opowiadał w sposób barwny i ciekawy. Oto próbka Witkacowego opowiadania w gronie paru znajomych. W 1914 po śmierci narzeczonej Witkiewicz czuł się zupełnie rozbity i zdradzał skłonności do samobójstwa. Jego przyjaciel, znany etnograf Malinowski, zaproponował mu wspólny wyjazd do Australii. Jechali „rzemiennym dyszlem”, zawadzili o Cejlon. W czasie wycieczki w głąb Cejlonu znaleźli się kiedyś nad brzegiem niewielkiego jeziora. Interesował ich brzeg przeciwległy, postanowili obejść jezioro. Spierali się tylko, którędy je obejść, w prawo, czy w lewo. Stanęło na kompromisie: każdy pójdzie w „swoją” stronę, spotkają się w ustalonym wspólnie, dobrze widocznym punkcie brzegu przeciwległego. Gdy po paru godzinach Witkiewicz dobrnął do punktu spotkania, nie zastał tam Malinowskiego. Czekając na niego uświadomił sobie nagle, że jest sam w głębi Cejlonu, bez dokumentów, pieniędzy i broni (to wszystko miał ze sobą Malinowski, który „niańczył” Witkiewicza). Rozpaczliwe rozmyślania przerwało nagle pojawienie się na skraju pobliskiego lasku grupy „krajowców” (jak mówił Witkiewicz). Ci „krajowcy” szli wyraźnie w kierunku Witkiewicza. Gdy go otoczyli, Witkiewicz przerażony wrzasnął  p o  p o l s k u  -  Gadajcie zaraz, gdzie Malinowski? Wzięto Witkiewicza pod ręce (nawet nie usiłował się bronić), zaprowadzono do tego lasu, skąd przed chwilą wyszli. Okazało się, że niedaleko w lesie znajduje się mała świątynia buddyjska, niewidoczna z zewnątrz lasu. Wprowadzono Witkiewicza do świątyni, ujrzał widok potworny. Na środku palił się ogień, dookoła ognia stali czterej krajowcy, każdy z nich trzymał za kończynę nagiego białego człowieka, łagodnie kołysanego nad ogniem... Po chwili sprawa się wyjaśniła: Malinowskiego oblazły kleszcze. Kleszcza, gdy wgryzł się już w skórę, nie należy wyciągać, grozi to bowiem poprzecznym pęknięciem pasożyta i bolesnym zapaleniem skóry. Skuteczny, tradycyjny sposób pozbywania się kleszczy polega na bardzo silnym przygrzewaniu skóry, pasożyty uciekają wtedy. Nasi Cejlończycy ratowali po prostu Malinowskiego.”
    Źródło: Henryk Greniewski, Logicy i Witkacy [w:] „Przegląd Kulturalny” nr 51/52 z 21-31 XII 1961, s. 9. Greniewski był synem posłanki na Sejm II RP z listy BBWR, Natalii z Reynelów-Greniewskiej (1883-1959) i siostrzeńcem Leona Reynela (1887-1931) – finansisty, przyjaciela i dobroczyńcy Witkacego. Po ślubie Reynela z Władysławą (Dziunią) Witkiewiczówną, stał się dalekim powinowatym Witkacego. W listach do żony Witkacy wspominał o wizycie u Greniewskiego w Warszawie już 17 listopada 1924 r. O jego pobycie w Zakopanem pisał w listach do Jadwigi 31 lipca, 9 sierpnia i 13 sierpnia 1925 r. Cenił intelekt i wiedzę młodziutkiego naukowca, który prowadził straszne rozmowy m.in. ze świeżo upieczonym doktorem filozofii Stefanem Glassem (1897-1932). Witkacy zaliczał Greniewskiego do wąskiego grona osób, z którymi mógł mówić o rzeczach istotnych. Ochrzcił go nawet mianem Tumora! (dodał Przemysław Pawlak)
  • Poza słodki groszek. Witkacy, Irena Solska i Emil Gincburg we Lwowie
    Michał Choromański po latach, w powieści przedstawiającej obraz upadku społeczeństwa polskiego w przededniu września 1939, wkłada w usta dość osobliwej rodziny przeróżne opowieści, miłością fizyczną podszyte:
    „-- A mnie... A mnie jakoś przyszedł do głowy Witkacy - zaczęła Nita. Jej podkrążone, mesmeryczne oczy, pytająco podniosły się znad wiktoriańskiej filiżanki na Kleona. Bo nasz półbóg zazdrościł Witkacemu. I z trudem tolerował, jeśli przy nim mówiono o innych malarzach. Chyba, że ich ośmieszano..." czytaj dalej
    Źródło: Michał Choromański, Miłosny atlas anatomiczny, Poznań 1987, wydanie poprawione i uzupełnione w stosunku do pierwodruku (1974), s. 151--155. (dodał Tomasz Pawlak)
  • Z fizjologii twórczości. 13 października 1937 Schulz donosi przyjaciółce, Romanie Halpernowej: "Witkacy pisał do mnie. [...] Radzi mi zmienić zupełnie tematykę »celem naciągnięcia jajowodów, aby dokonać ostatecznego spermotrysku«. Ale niech mu Pani tego zdania nie zacytuje,. bo będzie mnie oskarżał o niedyskrecję, chociaż tu o moją potencję chodzi, nie o jego" – komentuje Schulz.
    Źródło: Bruno Schulz, "Księga listów". Zebrał i przygotował do druku Jerzy Ficowski, Gdańsk 2002, s. 149.
    (dodał Jan Gondowicz)
  • Dedykacja.
    Lechoń, który Witkacego nie znosił, w "Dzienniku" wciąż się potyka o jego cień i wtem przypomina sobie: "Dedykacja Witkacego na jednej z jego sztuk: »Matce mojej – wbrew jej woli, poświęcam«". Czyżby w którymś z zaginionych dramatów?
    Źródło: Jan Lechoń, "Dziennik", t. I., PIW, Warszawa 1992, s. 391.
    (dodał Jan Gondowicz)
  • Gombrowicz o Witkacym
    Olbrzymi karzeł
    .
    "Pierwsza moja wizyta u Witkacego: dzwonię, otwierają się drzwi, w ciemnym przedpokoju potworny karzeł rośnie – to Witkacy otworzył drzwi w kucki i z wolna się podnosił..."
    Źródło: Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Instytut Literacki, Paryż 1957, s. 213.
    We Wspomnieniach polskich ta scena ujęta jest szerzej: "Jako się rzekło, to Bruno zaprowadził mnie do Witkacego. Wydrapaliśmy się na któreś tam piętro z podwórka na ulicy Brackiej, dzwonimy – ja nieco zemocjonowany opowieściami, jakie krążyły o dziwactwach i szaleństwach tego człowieka, tak świetną obdarzonego inteligencją – i naraz w otwierających się drzwiach ukazuje się olbrzymi karzeł, który zaczyna rosnąć w oczach... to Witkacy otworzył nam drzwi w kucki i powoli się podnosił. Lubił te kawały! Mnie jednak one nie bawiły. Witkacy od pierwszej chwili zmęczył mnie i znudził – on nigdy nie był w stanie spoczynku, zawsze naprężony, dręczący siebie i innych nieustannym aktorstwem, żądzą epatowania i skupiania na sobie uwagi, wiecznie bawiący się okrutnie ludźmi... Wszystkie te wady, będące także moimi, oglądałem teraz jak w krzywym zwierciadle, spotworniałe i wydęte do rozmiarów apokaliptycznych. Pokazywał nam »muzeum okropności«, którego ozdobą było coś, co on nazywał zasuszonym językiem noworodka, i włos jakiś, który rzekomo był włosem Bejlisa, tudzież list erotomanki, rzeczywiście rozpustny do obrzydliwości. Ja powiedziałem: – Ależ niechże pan nie pokazuje nam takich rzeczy! Przecież to niewłaściwe! Przyjrzał mi się uważnie. – Niewłaściwe? – zapytał. Był trochę zbity z tropu. A mnie znowu nawiedziła moja mania, żeby być artystą i cyganem w bogobojnych domach ziemiańskich, ale ziemianinem i nawet szlachcicem wśród cyganów, intelektualistów i artystów. Niewłaściwe! Ten połykacz haszyszów, morfinoman, megaloman, schizofrenik, paranoik, kpiarz, cynik, perwersiarz i dadaista i pseudowariat chyba od lat nie słyszał takiej naiwności... Niewłaściwe! Z mojej strony był to instynkt samoobrony, wiedziałem, że jeśli z miejsca nie przeciwstawię się Witkacemu, on mnie pożre, zdominuje, włączy do swego rydwanu. Nie mógł obcować z ludźmi jak równy z równymi. Musiał być na świeczniku; jeśli w towarzystwie na chwilę przestawał być centrum zainteresowania, umierał."
    Źródło: Wspomnienia polskie, w: Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Instytut Literacki, Paryż 1982, s. 114-115.
  • Ta ostatnia cecha przysparzała problemów prowadzącej salon Zofii Nałkowskiej: "Jej talent towarzyski załamywał się jedynie wobec Witkiewicza – gdy pojawiał się ten olbrzym ze swoją miną chytrego schizofrenika, pani Zofia rzucała swoim zaufanym rozpaczliwe spojrzenia, od tej chwili bowiem diabli brali konwersację, a głos zabierał Witkacy. Ten człowiek umierał, gdy choć przez chwilę przestawał być centrum zainteresowania – albo o nim musiało się mówić, albo do niego, albo on mówił – innej sytuacji nie znosił i gdy czasami kurczowym wysiłkom gospodyni udawało się zorganizować jakąś wymianę zdań na boku, natychmiast zaczynał się nudzić tak intensywnie i milczeć w sposób tak bijący w oczy, że wszyscy czuli się jak w stanie grzechu śmiertelnego. A trzeba dodać, że Witkacy nie był z tych, co to po prostu się wypowiadają, nic bardziej pokręconego, dziwacznego, trudnego niż jego sposób mówienia, obliczony na efekt, zawsze na pograniczu zgrywy, błazeństwa, cyrku."
    Źródło: jw., 124.
  • Toteż – konkluduje Gombrowicz (niepomny bodaj orszaku miernot, jaki sam zwykł wodzić za sobą w Argentynie) – na spacerach w Zakopanem Witkacy "występował w otoczeniu swojego dworu, złożonego z rozmaitych literackich pokurczów od siedmiu boleści (gdyż szukał zawsze niższych od siebie, żeby im przewodzić i aby go uwielbiali). [...] Widok tej potężnej postaci, kroczącej po śniegu w gwiaździste noce górskie z tym swoim orszakiem niedojdów zasłuchanych i zapatrzonych, był naprawdę dramatyczny."
    Źródło: jw., s. 156-157.

    Dziennik
    zawiera też godny uwagi wierszyk wróżebny Witkacego o Gombrowiczu:
    "Na imię było mu Witold, nazwisko – Gombrowicz
    Z pozoru był to sobie zwykły spacerowicz
    Lecz tkwiła w nim dzika dziwność nieświadoma siebie
    Z tego konia kiedyś będzie niezłe źrebię!"
    Tuż przed przytoczeniem tego proroctwa znajomy Gombrowicza nazwiskiem Władysław Jankowski opowiada swój sen, gdzie biskup Krasicki okazał się Witkacym i, wysunąwszy usta w rurkę, która wydłużyła się w pyszczek, zażądał, by ułożyć dlań wiersz z aliteracjami na "sz". Po czym pan Jankowski, stając się we śnie szyszkowaty i szypułkowaty, recytuje coś, w czym istotnie pobrzmiewa Witkacy:
    »Szeptali
    W szytej szuwarem szopie Szlomy Szakala
    Szczepan Sowizdrzał i Szymon Szowispon...«"
    By zostać przy poezji, kilkadziesiąt stron wcześniej Gombrowicz wchodzi na muszlę w kawiarnianym klozecie i wypisuje na ścianie atramentowym ołówkiem aforyzm, z którego przytacza jeno początek: "Panie i panowie, miejcie tę naturę...".
    Bywając w połowie lat 60. ubiegłego wieku, a więc jako piętnastolatek, klientem zakopiańskiej łaźni, poznałem ze ściany tamecznego ustępu całość tej rymowanki. Na lamperii powyżej kafli spod kolejnych malowań wyzierał wierszyk:
    "Panie i panowie, miejcie tę naturę,
    Nie lejcie na deskę i trafiajcie w dziurę."
    We wspomnieniu kulfony zdają mi się wielkie i jakby znajome... Czyżby...?
    Źródło: "Dziennik 1953-1956", Instytut Literacki, Paryż 1957, s. 239-240 i 196.
    (dodał i komentował Jan Gondowicz)
    Uzupełnienie:
    "Pierwsza Szopka Warszawska, revue w trzech odsłonach", którą "napisał Pikador, jego koń i jeszcze jedno zwierzę" (czyli Julian Tuwim), wydana drukiem w 1922, zaczyna się Prologiem, a w pierwszych słowach tego Prologu Pikador śpiewa:
    Panowie i panie! Miejcie tę naturę.
    Nie patrzcie się na siebie, ale prosto w dziurę. [...]"
    To była bezczelność – rozpoczynać szopkę wierszem prywetowym! Nb. w pierwszym akcie tej szopki Szi-szi (Szyfman) wspomina swoją przygodę z Witkacym:
    "Nie namawiam was przecie, by o późnej porze
    Iść do nory i kryć się w ciemnej Elsynorze...
    Gdzie Witkacyk murzyński, na głowie z tumorem,
    Metafizyczny pępek wyciaga z uporem."
    Jak pamiętamy (z Deglera niestety, nie z autopsji), 29 grudnia 1921 pierwsze i ostatnie przedstawienie "Pragmatystów" rozpoczęło się z przyczyn godnych osobnej analizy, które skomentował Żeromski, godzinę przed północą.
    "Pierwszą Szopkę Warszawską" przytaczam za wydaniem: Julian Tuwim, Kabaretiana, opracował Tomasz Stępień, Czytelnik, Warszawa 2002 (Jan Gondowicz)
  • Wybrzuszenia
    "Gdy raz, korzystając z jedynego osobistego spotkania z Witkiewiczem, zapytałem go o ten główny sekret Czystej Formy, uśmiechał się z politowaniem i wreszcie raczył tyle powiedzieć: »Kiedy Trzciński wystawiał mego 'Tumora' w Krakowie, wystawił drugi akt tak« – tu narysował jakąś linję krzywą, którą nazwał  w y b r z u s z e n i e m – »ja zaś pomyślałem sobie ten akt tak!« – i tu narysował innego rodzaju wybrzuszenie."
    Źródło: Karol Irzykowski, Walka o treść. Studja z literackiej teorji poznania, Warszawa, nakładem Księgarni F. Hoesicka, 1929, s. 90. (dodał Jan Gondowicz)
  • Przesławny sznycel
    Rzecz dzieje się w pociągu z Krakowa do Zakopanego, jak łatwo sprawdzić, 1 lipca 1921 r. (ewenement: datowana anegdota!). "Witkacy zasiadł na jedynym wolnym miejscu. Bledszy był niż zwykle, a zachowaniem swym zdradzał wyraźny niepokój. Co chwila, pamiętam, wyjmował z kieszeni małe lusterko, ogladając w nim starannie swoje oczy i ściągając przy tym wskazującym palcem dolne ich powieki. »Za chwilę stanie się coś strasznego«, mruczał przy tym, siejąc niepokój wśród przypadkowych towarzyszów podróży [...]. W pewnym momencie nawiązaliśmy rozmowę. [...] Oczywiście zaczęło się mówić o premierze »Tumora«. Witkacy z nieporównanym humorem opowiadał perypetie owej minionej, popremierowej nocy »szaleństw«, i o tym, jak w restauracji schował do skórzanego portfelu wielki sznycel po wiedeńsku z jajkiem, a to ku przerażeniu współbiesiadników i zgorszeniu kelnerów. To było coś dla mnie!"
    Źródło: Roman Jasiński, "Zmierzch starego świata. Wspomnienia 1900-1945", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 236-237. (dodał Jan Gondowicz)
  • Bezpłodni samodręczyciele
    "Bo w Zakopanem w owych czasach trzeba było być na niejedno dziwne wydarzenie przygotowanym. Poza miejscową kolekcją oryginałów (pod wodzą Witkacego i Zamoyskiego) zjeżdżali się tu najosobliwsi ludzie z całej Polski. Owego lata zawitała na przykład pod Giewont cała żelazna ekipa młodego polskiego futuryzmu: Bruno Jasieński, Anatol Stern i Aleksander Wat. [...] Witkacy pomalował nam olejnymi farbami na wstążkach od kapeluszy czerwone, żółte i niebieskie krążki, które miały być odznaką naszego klubu »bezpłodnych samodręczycieli«, i używał na całego, wymyślając coraz to bardziej skomplikowane mistyfikacje i nowe formy »nonsensu życiowego«. Pamiętam jeden wieczór w Czerwonym Dworze u pięknej i dystyngowanej pani Gaszyńskiej. Mieszkał u niej wówczas Antoni Kamieński, znany, świetny rysownik, już wtedy stary i zgorzkniały. Był on pod względem fizycznym jak gdyby połączeniem Don Kichota z Mefistofelesem. Chodziły o nim dziwne słuchy. Przechowywał jakoby w swym kuferku drewnianą lalkę, w której się podobno, zdaniem Witkacego, kochał i której zazdrośnie strzegł przed oczami intruzów. Witkacemu udało się ponoć kiedyś ją zobaczyć; skonstatowawszy, że jest spaczona, wyraził się, że »pewnie umarła«. Na to Kamieński wpadł w istny szał, krzycząc, że nic podobnego, że jest tylko pogrążona w letargu i dziwi się, że Witkacy, syn tak mądrego ojca, którego był przyjacielem, tak mu dokucza. Witkacy był zachwycony!
    W owych czasach wmówił on Kamieńskiemu, że pani Gaszyńska się w nim kocha. Kamieński, w swojej prostocie ducha, uwierzył w te baliwerny i było z tego powodu sto pociech, gdy pienił się, urządzając Bogu ducha winnej kobiecie sceny zazdrości. To właśnie u owej pani Gaszyńskiej zorganizował Witkacy któregoś dnia przedziwną mistyfikację. Głównym aktorem tej zabawy miał być Aleksander Wat, któremu Witkacy polecił udawać hiszpańskiego czy też włoskiego arystokratę. Wat wprawdzie nie bardzo się do tej roli nadawał, jednak pani Gaszyńska jakoś w tę całą historię uwierzyła. Wat znakomicie się ze swej roli wywiązał i tak się nią przejął, że wreszcie, po wypiciu znaczniejszej ilości alkoholu, sam uwierzył w swoje arystokratyczne pochodzenie. Wieczór skończył się piekielną awanturą u Trzaski, gdzie Wat wpadł w furię i trzeba go było przemocą wynieść z sali. Witkacy nie posiadał się z radości. Zabawa się udała."
    Źródło: jw., s. 238-239. (dodał Jan Gondowicz)
  • Parapetówka
    W r. 1937 dr Jan Kochanowski, rentgenolog i przyjaciel Witkacego, zamieszkał przy warszawskiej Alei Niepodległości. Zaproszony tamże, Witkacy "bez uprzedniego porozumienia się z Kochanowskim sprosił do jego mieszkania na ów wieczór jeszcze siedem czy osiem innych, nieznanych Jankowi osób. Przybywały one stopniowo, w odstępach czasu mniej więcej dziesięciominutowych, oświadczając, że zostały zaproszone przez Witkacego. Pierwsi tak niespodziewanie przybywający goście nie zdziwili zbytnio Kochanowskiego, który mając doskonale zaopatrzoną spiżarkę i »piwniczkę« starał się ich jak najlepiej ugościć. Lecz po czwartym czy piątym niespodziewanym przybyszu, gdy skonstatował, że chodzi tu o grubszy figiel, mina poczęła mu się wydłużać. [...]. W dodatku goście Witkacego mieli ogromny apetyt i nieliche pragnienie, więc spustoszenie w starannie skompletowanych zapasach spiżarnianych gospodarza przybrało rozmiary wręcz katastrofalne. Wszystko zostało najdokładniej zjedzone i wypite. Zamęt był przy tym ogromny, małe bowiem mieszkanko z trudem mogło pomieścić wszystkich przybyszów. Gdy wreszcie wyszli, wyglądało ono jak istne pobojowisko. Kochanowski dotrwał bohatersko do końca, lecz gdy na drugi czy trzeci dzień pozwolił sobie w rozmowie z Witkacym zauważyć, że nieco przesadził, Witkacy z miejsca się obraził."
    Źródło: jw., s. 536-537. (dodał Jan Gondowicz)
  • Przeszkoda w reformowaniu teatru
    "Najgorszą przeszkodą w doszczętnym reformowaniu teatru jest publiczność, twierdzi domorosły apostoł czystej formy w teatrze."
    Źródło: Adolf Nowaczyński, "Puchy i wata", "Gazeta Poranna Warszawska", 21 X 1925, nr 290; za: tenże, "Porachunki i projekty. Teksty o teatrze z lat 1900-1938", wybór i opracowanie Henryk Izydor Rogacki, seria 'Myśl teatralna w Polsce w XX wieku'. Teksty - Rozprawy pod redakcją Janusza Deglera, Wydawnictwo 'Wiedza o kulturze', Wrocław 1993, s. 153. (dodał Jan Gondowicz)
  • Witkacy w pyjamie na Krupówkach
    Pamiętam jego furię, gdy kiedyś wybrał się na Krupówki w papierowej pyjamie, uszytej przez jedną z jego apostołek, panią Brzozowską -  i Słonimski udawał, że nie zauważył tego dziwnego stroju. "Wiesz, Antoni - zawołał wreszcie - że ty masz bardzo dotkliwy sposób denerwowania ludzi. Czy ty naprawdę niczego nie zauważyłeś?"
    Źródło: Jan Lechoń, Dziennik, Warszawa 1992, PIW, tom 2, s. 406. (dodał Janusz Degler)
  • Witkacy w piżamie na Krupówkach II (Witkacy degraduje Słonimskiego)
    Którejś zakopiańskiej zimy Witkacy otworzył Słonimskiemu drzwi odziany w piżamę sklejoną z gazet. ( ... ) Słonimski od pierwszej chwili do końca wizyty udawał, że tego przebrania nie widzi. Pochwaliwszy na wstępie zdrowy wygląd Witkacego (co na pewno innym razem zrobiłoby mu dużą przyjemność), wychwalał długo obraz stojący na sztaludze, mówił o Warszawie, o wspólnych znajomych, o teatrach, o filmach, mówił o byle czym, byle mówić jak najdłużej. Witkacy słuchał w milczeniu i dopiero przy pożegnaniu przemówił: Muszę ci powiedzieć, kochany Antoni, że masz dziwny sposób obcowania. I ta twoja dzisiejsza wizyta z tym wysilonym i przenudnym monologiem będzie miała swoje konsekwencje. Na drugi dzień Słonimski dostał od Witkacego list: Kochany Antoni! Chcę Cię powiadomić, że w dniu dzisiejszym przesunąłem Cię na liście moich przyjaciół z miejsca trzeciego na miejsce trzydzieste czwarte. (Zdzisław Czermański, Kolorowi ludzie)
    Źródło: Absurdy Polski międzywojennej, zebrał, opracował i wstępem opatrzył Marek S. Fog. Poznań 2008, Vesper. Tu: dwie anegdoty: Witkacy wprowadza film mówiony, s. 204-205; Witkacy degraduje Słonimskiego, s. 209-210. (dodał Janusz Degler)
  • Eksperyment psychologiczny Witkacego
    Kobiety piszące o swojej znajomości z Witkacym nie mogą się wyrzec mówienia o wyznaniach miłosnych, które rzekomo czynił im ten niepospolity człowiek. Muszę tu stanowić wyjątek. Mój stosunek z tym dziwnym filozofem, malarzem i pisarzem układał się na zupełnie innej, dość dziwnej płaszczyźnie: czułam się eksponatem do jego psychologicznych doświadczeń. Byłam Witkacemu do czegoś potrzebna. Wyraźnie poczułam się materiałem do eksperymentu, gdy któregoś dnia umówił się ze mną w małej kawiarence i zaprosił jeszcze dwie niewiasty, które przyszły w kwadrans po mnie.
    -  Chcę zobaczyć - powiedział mi przedtem - jak będziecie się zachowywać. Pani: rosyjska arystokratka, druga z pań: uczona, doktor filozofii, i trzecia: prostytutka.
    Witkacy milczał cały czas, obserwując nas. Dzięki wyrobieniu towarzyskiemu pani doktor, i po części mojemu, wyszłyśmy zwycięsko z tego dziwacznego i tylko jemu potrzebnego spotkania. Bawił się doskonale, obserwując nas.
    Źródło: Nadzieja Drucka, Trzy czwarte...Wspomnienia, Warszawa, 1977, PIW, s.116. (dodał Janusz Degler)
  • Przebieranki Witkacego
    W ogóle Witkacy lubił się przebierać. Mojemu ojcu [Leonowi Chwistkowi] bardzo podobało się przebranie, które nazywał "Z siódmego dyżuru na ósmą sesję". Witkacy kucał, owijał się płaszczem tak, żeby przypominał damską pelerynę. Z kapelusza robił damski kapelusz i nasuwał głęboko na głowę, aż rondo stykało się niemal z końcem nosa. Pewnego razu, gdy miałam dziesięć lat, rodzice wyszli, zamknęli mieszkanie, a my z Mulkiem bawiliśmy się na werandce przed "łazienkami". Zapadał zmrok. Zobaczyłam przygarbioną postać w kapeluszu idącą przez pastwisko Kubinów, potem człowiek ten przeszedł przez płot i przeciął nasz ogród. Wydawało nam się, że to Witkacy, ale nie mieliśmy pewności, bo wyglądał jak góral. Zapytał, czy mieszka tu niejaki Chwistek. Powiedziałam, że dom zamknięty, tatusia nie ma.
    - To powiedzcie, że tu był góral Kakasik.
    Zostawił list. Patrzyliśmy, jak się oddala, zupełnie skonsternowani - on, nie on?
    Źródło: Alina z Chwistków Dawidowiczowa, "Zeschnięte liście i kwiat..."Wspomnienia“, Kraków 1989, Wydawnictwo Literackie, s. 57-58). (dodał Janusz Degler)
  • Rzecz dzieje się u Boya, na Smolnej 11.
    "O jakiejś późnej godzinie tego dnia zeszliśmy na parter, czekając na otwarcie bramy: Ossowiecki, Irena Krzywicka, ktoś tam jeszcze i ja, gdy Witkacy wciąż żegnał się na górze. Wtedy Ossowiecki zapytany, co sądzi o autorze »Tumora Mózgowicza«, powiedział (świetnie pamiętam, jakby to się działo wczoraj): »Niebywale fascynująca osobowość, wręcz niezwykła, lecz - tu zawahał się - odczuwam wokół niego jakąś tragiczną aurę...« To było w 1928, a może w 1929 roku.
    Witkiewicz, jak wiadomo, miał niezwykły dar imitowania głosów i gestów - znakomicie naśladował na przykład Boya - a także stwarzania na poczekaniu całych improwizowanych scen. [...] To były jakby mini-sztuki. Literatura ulotna, nietrwała, lecz niepowtarzalna. [...] Witkacy, udając dwa, trzy naraz głosy w saloniku na Smolnej, tworzył małe arcydzieła ekspresji, jakieś bodaj swoiste happeningi. Zachrypłym basem udawał na przykład oprycha usiłującego sforsować drzwi i wedrzeć się do mieszkania pod nieobecność gospodarzy, gdy w mieszkaniu tylko młodociana służąca. Więc po tym basowym pomruku pisk pokojówki, broniącej wejścia. Szarpanina, widać plecy Witkacego i w domyśle - tamtego zbója tuż, tuż. Finał na tapczanie. Piski i szamotanie się. Scena gwałtu. Koniec. Witkacy podnosi się, palcami odgarnia z czoła zmierzwione włosy.
    Albo odtańczone przez niego »tango futurystyczne« solo. A także słynny »tajemniczy Hucuł«, gdy wszedł niepostrzeżony i zasiadł w ubikacji odziany w strój huculski, czekając, co dalej. Stąd okrzyk: »Tajemniczy Hucuł w klozecie!«
    No i jego słynny, a niestety przepadły też »album osobliwości«, stale w przechowaniu u państwa Żeleńskich. Oprawne w płótno szare, opasłe tomisko, spęczniałe od wklejonych uzupełnień i aneksów, zawierało istotnie dziwne rzeczy: od kawałka ludzkiej rzekomo skóry, przywiezionej gdzieś z Gwinei, pamiątka z wizyty (wedle Witkacego) u ludożerców, po cenne autografy najsłynniejszych wówczas ludzi w Polsce, wierszyki nigdy i nigdzie nie publikowane, gdyż często niecenzuralne, rysunki nigdy nie pokazywane i nie do pokazania, wielką serię japońskich obscenów i wyłudzone od sędziego śledczego, bodaj za portret, zdjęcie poćwiartowanych zwłok na miejscu zbrodni, a także dwie fotografie, które szczególnie zapamiętałem: przedstawiały całkowicie nagiego Tadeusza Micińskiego, autora »Nietoty«, kroczącego żwawo do łazienki z ręcznikiem przerzuconym z fantazją przez ramię oraz wracającego z niej. Podpis: »Car Ferdynand bułgarski idący do kąpieli«, i drugi: »wracający z kąpieli«."
    Źródło: Andrzej Kuśniewicz, "Moja historia literatury", PIW, Warszawa 1980, s. 165-167.
    (dodał Jan Gondowicz)
  • "W ciągu jednego wieczoru [Witkacy] namalował mój portret.
    Z mefistofelesowską brodą, służył w domu do straszenia niegrzecznych dzieci, a następnie wykorzystałem go także jako ilustrację w powieści »Bankructwo profesora Muellera«. Wyobrażał on znakomitego profesora, chlubę neomaltuzjanizmu, który stał się protagonistą fabryki konserw dla antropofagów, co miało na celu zmniejszenie ilości mieszkańców naszej planety. Witkacy był bardzo wszechstronny w dawanych mi radach i uczył mnie m. in., w jaki sposób myje się ręce na wizycie (polegało to na tym, że mydełko należało po użyciu opłukać w wodzie, by usunąć pozostałe na nim ślady brudnej piany)."
    Źródło: Jan Brzękowski, "Czasy heroiczne (i nieheroiczne)", "Twórczość" 1963 nr 5, s. 36.
    (dodał Jan Gondowicz)
  • Dziwaczne listy.
    "Było to w pierwszych dniach 1922 roku. [...] Witkiewicz miał przyjechać do Warszawy i prosił, abym go odwiedził. Byłem u niego razem z Tytusem Czyżewskim. Witkiewicz zbierał dziwaczne listy. Pokazywał nam list jakiegoś typka do dziewczyny, która otrzymała nagrodę na konkursie pięknych nóg. Typek prosił ją o fotografię nóg i obiecywał, że się odwzajemni fotografią swoich, bo i on ma ładne nogi. Nie byłem pewien, czy Witkiewicz nie sfingował tego listu."
    Żródło: Adam Ważyk, "Kwestia gustu", PIW, Warszawa 1966, s. 80. (dodał Jan Gondowicz)
  • Kaftan.
    Marek Sołtysik przytoczył wspomnienie siostry Choromańskiego, Lidii (Litki) z Choromańskich, 1-voto Kruszyńskiej, 2-voto Rzepeckiej, z okresu bliskiej znajomości pisarza z Witkacym: „Stanisław Ignacy Witkiewicz także wiedział, co robi, gdy pani Litka, siostra Michała Choromańskiego, zaniepokojona ekscesami przyjaciół, wprawiających w osłupienie przyzwyczajonych do niejednego zakopiańskich przedstawicieli bohemy, poszła, za radą matki, z pretensjami do autora Niemytych dusz. Witkiewicz z pewną, jak się zdawało, skruchą, wysłuchał gorzkich pod swym adresem żalów, wylewanych przez piękną i coraz bardziej rozsierdzoną panią na jego biedną głowę, po czym z tym samym, zatroskanym jak gdyby wyrazem twarzy, zrobił kilka kroków do tyłu, narzucił na siebie gwałtownie jakiś dziwaczny fioletoworóżowy szlafrok, a obróciwszy się tyłem do pani, stanął w kącie i tam, naśladując szepty i westchnienia kochanków, skrzyżował ramiona, tak aby dłonie dotykały pleców, i nadal na dwa głosy, męski i damski, wzdychając miłośnie, jął tymi dłońmi manewrować… Ten sztucznie wytworzony obraz pieszczoty, ta w innych warunkach i na przykład w scenerii internatu wulgarna zgoła imitacja, nie tylko rozczuliła, ale i rozśmieszyła panią Litkę. Obawy matki i siostry zostały rozproszone raz na zawsze. Złe towarzystwo? Nie – to nie to!”
  • Źródło:Marek Sołtysik, Świadomość to kamień. Kartki z życia Michała Choromańskiego, Poznań 1989, s. 64.
    Nb. ten szlafrok fioletoworóżowy to sweter. Zachowały się zdjęcia Witkacego, Jadwigi i Neny Stachurskiej w tym swetrze. Zob. E. Franczak, S. Okołowicz, Przeciw nicości, poz. 380. Fot Tadeusz Langier, Zakopane, 1937-1939
    Kaftan wspominał we wstępie do katalogu wystawy w Zakopanem z lipca 1959 r. Edmund Strążyski, a sam Witkacy pisał do Tymbcia-Strążyskiego w 1929 r.: "Tobie jednemu pozwoliłbym nosić taki kaftan w tygrysie pasy".

    (dodał Tomasz Pawlak)
sweter1sweter2sweter3
"dziwaczny fioletoworóżowy szlafrok" / "kaftan w tygrysie pasy" / papieskie kolory
(kolor dodał Wojciech Sztaba, czerwiec 2013)
  • Stefan Okołowicz uzupełnia:
    Witkacy miał dwa swetry nazywane też kaftanami w ekstrawaganckich, zwracających uwagę kolorach, wykonane przez matkę. W tych swetro-kaftanach występuje na licznych fotografiach, a Maria Witkiewiczowa na innych zdjęciach zajęta jest nieustannie robótkami podobnie jak Janina Węgorzewska w „Matce“. Józef Głogowski już po wojnie, narysował pastelami kilka portretów Witkiewicza odzianego w ulubiony sweter, posługując się swoimi słynnymi fotografiami wykonanymi w latach trzydziestych. Granatowo-pomarańczowe pasy swetra-kaftana dopełniają się kolorystycznie. W cieniach na rękawach występuje nasycony granat w świetle rozjaśniony aż do błękitu, a pasy pomarańczowe miejscami przechodzą w cynober. Głogowski fotograf – wzrokowiec z pewnością zapamiętał właściwe kolory. Jeden z portretów – na fotografii obok. Michał Choromański w „Memuarach“ równie barwnie opisał wygląd przyjaciela: "Witkacy paradował po Krupówkach w olbrzymim aksamitnym granatowym berecie i w swym znakomitym swetrze, utrzymanym w papieskich kolorach. Był to sweter w podłużne pasy liliowe i pomarańczowe. Witkacy z dumą powiadał, że w tym swetrze przypomina straż szwajcarską papieża." (Michał Choromański, "Memuary", s. 63-64)
    To, że Witkiewicz napisał do Strążyskiego (Tymbcia): "Tobie jednemu pozwoliłbym nosić taki kaftan w tygrysie pasy", dotyczyło chyba tylko męskiej części przyjaciół, bo właściciel kaftana otulał nim liczne zmarznięte w tatrzańskim klimacie damy. Swetry te wkładało wiele ulubionych kobiet, można podejrzewać, że więcej niż dokumentują okolicznościowe fotografie (Nena, Nina). Podobnie charakterystyczny beret Mistrza – jak widać również obiekt pożądania – lądował tajemniczo na głowach zachwyconych i dumnych kochanek (Nena, Czesia), co zdradzają fotografie w klimacie portretów typu Alcoforado.
    Pozostaje jeszcze drugi sweter. Jeżeli miałby być dokładnie w tygrysie pasy, to żółtawo-pomarańczowe i czarne. Też ciekawe zestawienie. Ale uwaga Witkacego „w tygrysie pasy" dotyczyła zdaje się pierwszego swetra, omawianego powyżej i miał on chyba na myśli zwłaszcza pręgi, a nie kolory? Więc w takim razie w jakich barwach był drugi? – kolejna zagadka, bo zachowały się tylko czarno-białe fotografie, a nie kolorowe.
Głogowski

Józef Głogowski, "Przerażenie wariata", 81x64 cm.
Ze zbiorów Stefana Okołowicza
watykan

Guardia Svizzera Pontificia 2005
Fot. Lucaok, źródło: Wikipedia
 
  • Sweter w poprzeczne pasy. Krzysztof Lipowski w artykule Sweter Witkacego, poświęconym przyjaźni S.I. Witkiewicza i Bronisława Wojciecha Linkego, pisze: "A wspomniany w tytule sweter? Został wykonany przez matkę Witkiewicza i był w poprzeczne pasy. Linke otrzymał go w prezencie od przyjaciela i nosił dość chętnie. Na jednym z przedwojennych obrazów, który się nie zachował, starannie odtworzył jego fakturę".
    Źródło: "Topos" 2009, nr 5 (108), s. 24. (dodał Tomasz Pawlak)

  • Do Edmunda Strążyskiego: "Tobie jednemu pozwoliłbym nosić taki kaftan w tygrysie pasy. Twój Witkacius".
    List z 22.4.1929 w: Dzieła zebrane. [Tom 18:] Listy  II (wol. 1). Opracowali i przypisami opatrzyli Tomasz Pawlak oraz Stefan Okołowicz, Janusz Degler. Warszawa 2014, s. 1013. Listy II, s. 213
  • Od dawna podejrzewałem, że zagadkowy kaftan nałożył się we wspomnieniach na pasiastą łowicką piżamę, która tak Witkacego zawiodła przy entrée u Karpowicza. Potwierdza to impresja Konrada Winklera: "Pewnego razu odwiedziłem Witkiewicza z kolegą Wacławem Wąsowiczem [...]. Witkacy bawił wówczas chwilowo w Warszawie, mieszkając przy ul. Brackiej. Przyjął nas w swoim pokoju ubrany w piżamę uszytą prawdopodobnie z łowickiej spódnicy w jaskrawe żółte, zielone i czerwone pasy: coś niby z cyrku czy domu wariatów. Wacio Wąsowicz, który był sensatem nie lada i nie miał ani odrobiny poczucia humoru, ku uciesze mojej i Witkiewicza był tym widokiem nieprawdopodobnie zgorszony, toteż wizyta trwała niezmiernie krótko. W powrotnej drodze Wąsowicz nie ukrywał swego oburzenia z powodu owej niewinnej zresztą maskarady Witkacego..." Pamięć tej niewspółmiernej reakcji zdaje się uwierzytelniać wspomnienie.
    Źródło: Konrad Winkler, "Wspomnienie o Witkacym", w: "Stanisław Ignacy Witkiewicz. Człowiek i twórca". Księga pamiątkowa pod redakcją Tadeusza Kotarbińskiego i Jerzego Eugeniusza Płomieńskiego, PIW, Warszawa 1957, s. 316-317.
    (dodał Jan Gondowicz)
  • Księga osobliwości.
    "W sierpniu 1922 roku Leśmian wraz z żoną i córkami zjechał na parotygodniowy pobyt do Zakopanego [...]." Spotkał się tam z Zegadłowiczem i uradzili, by odwiedzić Witkacego. "Witkacy mieszkał wtedy w willi »Tatry« przy ul. Chramcówki. Zeszliśmy się jakoś [tj. Zegadłowicz z żoną i autor relacji, Edward Kozikowski] przed południem u Leśmiana i stamtąd pomaszerowaliśmy do Witkacego. Wpuszczono nas bez żadnego opowiadania się do obszernego dość pokoju. Wkrótce potem zjawił się i powitał nas Artur Maria Swinarski, który – jak się okazało – pełnił naówczas funkcję sekretarza Witkacego. Wynotowawszy sobie na karteluszku nasze nazwiska, wyśliznął się z pokoju, aby powiadomić o przybyciu naszym pana domu. Długo nie było go widać. Wreszcie objawił się i oświadczył, że Witkacy przeprasza, iż nie jest w stanie przyjąć nas od razu, ale właśnie bierze kąpiel i nie może przerwać tej czynności. Jeśli więc gotowi jesteśmy uzbroić się w cierpliwość, to ręczy za to, że najdalej za pół godziny przyjmie nas bez żadnych ceremonii. Porozumieliśmy się oczami i wyraziliśmy zgodę, bo cóż w rezultacie można było innego uczynić. Swinarski znów znikł nam z pola widzenia, by za chwilę wrócić, niosąc pod pachą dość pakowną księgę. – Oto księga osobliwości! – oświadczył uroczyście, uśmiechając się przy tym enigmatycznie – zawiera ona różne eksponaty związane z historycznymi wydarzeniami szczególnej wagi i osobami zajmującymi wybitne stanowiska w hierarchii społecznej i państwowej. Zaciekawieni zaczęliśmy przeglądać tę księgę. Czego tam nie było w tym podręcznym muzeum osobliwości! I kawałek rzekomej skóry z zabitego marynarza rzekomo z »Aurory«, i pęczek grubych, szczecinowatych włosów, reklamowanych w podpisie pod eksponatem jako wąsy marszałka Piłsudskiego, i guzik ukręcony Wyspiańskiemu przez Rydla, który w czasie rozmowy miał zwyczaj trzymania za guzik swego rozmówcy. Wreszcie na całej stronie olbrzymia żółta plama, a pod nią podpis: uryna z pęcherza Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Już to kawalarz z Witkacego był niezrównany! Oglądaliśmy też owe zebrane eksponaty, zaśmiewając się z pomysłowości ich autora. Słyszeliśmy już o takim, który własnoręcznie wykonywał falsyfikaty muzealne i był kustoszem Polskiego Muzeum Narodowego w Rapperswylu. Ale Włodzimierz Rużycki de Rosenwerth czynił to w tym celu, aby zaspokoić głód posiadania co tęższych eksponatów, a Witkacy, aby zaspokoić głód kawalarskich zapędów, pokutujący w nim od lat najmłodszych. Wreszcie ukazał się oczom naszym sam Witkacy, pilotowany przez Swinarskiego. Nawiasem muszę dodać, że do przyszłego autora »Achillesa i panien« gospodarz zwracał się cały czas nie inaczej, jak per »panna Maria«." Utrzymana w ceremonialnym tonie dysputa, która ze strony Witkacego zmierzała do przekształcenia pisma "Czartak" w tubę Czystej Formy w teatrze, sprawiła, iż goście uciekli. " – Chodźmy koniecznie na jednego – domagał się Leśmian – muszę odświeżyć moją psychofizyczność, bo w »Tatrach« zatraciłem perspektywę widzenia, zupełnie jakbym znalazł się nagle w teatrzyku eksperymentalnym. To męczący kpiarz z tego Witkacego, a ojca miał do rzeczy! Trudno doprawdy z nim się dogadać!"
    Źródło: Edward Kozikowski, "Wspomnienie o Bolesławie Leśmianie", w: "Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie" pod redakcją Zdzisława Jastrzębskiego, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1966, s. 135-137, 140. (dodał Jan Gondowicz)
  • Rzecz dzieje się w Kijowie, rok 1917.
    "Pewnego razu poznałem u Szymanowskiego mrocznego młodziana w mundurze praporszczyka. Nic nie gadał, milcząc o sprawach wzniosłych, a na kogo spojrzał badawczo, temu siniec pozostawał na gębie od tego spojrzenia. Wszakci to był Witkacy!"
    Źródło: Kornel Makuszyński, "Liście padają na grób", "Wiadomości Literackie" 1938 nr 1, s. 5 [numer poświęcony pamięci Karola Szymanowskiego] (dodał Jan Gondowicz)
  • "Demon Zakopanego", bo tak sam siebie nazywał, był nie mniejszą osobliwością lokalną niż Giewont czy Morskie Oko. Mój przyjaciel Antoni Sobański opowiadał mi bardzo zaintrygowany: "Ciekawe, kto to mógł być? Pan o cienkich nóżkach, sporym brzuszku i pięknej głowie, który w łaźni śpiewał kobiecym głosem angielskie piosenki." – "Za łatwe mi zadajesz pytanie – odpowiedziałem. – Oczywiście, to mógł być tylko Witkacy." Gdy przyjeżdżałem do Zakopanego, Witkacy wręczał mi tak zwany plan sytuacyjny: "Jeżeli będziesz siedział z Rytardami, to Malczewscy się nie przysiądą. Kapucha nie gra z Kornelem. Tymon nie siada z Pimkiem." Na drzwiach swojej pracowni wypisał Witkacy: "Gościu won! W razie gdyby mnie nie było w jadalni, jestem w kuchni." Jednym z piękniejszych wyczynów Witkacego była pierwsza próba wprowadzenia filmu mówionego. Wiadomo było, że już na świecie są kina dźwiękowe, a u nas za parawanem przygrywała na pianinie anonimowa paniusia. Byliśmy z Guciem Zamoyskim wszyscy trzej lekko pod gazem. Poszliśmy do kina. Witkacy objął w filmie rolę kobiecą i wykrzyknął piskliwie: "Ryszardzie, czy stłamsisz mnie i porzucisz z dzieckiem?" – "Nigdy – odpowiedziałem basem – nie porzucę cię, póki nie zgnije najdrobniejszy korzonek mego drzewa ginekologicznego." Prowadziliśmy dłuższą chwilę ten pełen napięcia dialog, gdy wreszcie zrobiła się awantura. Pani zza parawanu oświadczyła: "Albo ja, albo ci panowie." Wyproszono nas z kina przy czynnej pomocy miejscowego policjanta. Już przy wyjściu Witkacy nagle postawił sprawę na gruncie towarzyskim: "Pan sie nam nie przedstawił." Policjant stuknął obcasami i oznajmił, że nazywa się Pieniążek. Witkacy mruknął: "Witkiewicz", Gucio dodał: "Zamoyski", a ja, by nie obniżyć lotu, przedstawiłem się: "Sienkiewicz". Policjant był zgorszony i zasmucony: "To panowie mają u nas własne ulice, a nie potrafią się zachować w bioskopie."
    Źródło: Antoni Słonimski, "Alfabet wspomnień", PIW, Warszawa 1989 (wydanie drugie, nieocenzurowane [pierwsze - 1975]), s. 258-259. Nb. uwaga o cienkich nóżkach to złośliwość autora – Witkacy słynął ze wspaniałych łydek. (dodał Jan Gondowicz)
  • "Było to bodaj w 1937 roku; głównie z inspiracji Nałkowskiej spotykaliśmy się na piętrze jednej z kawiarń [warszawskich] i konwentykle te zyskały nawet nazwę: Klub Stu. Przychodzili niekiedy interesujący ludzie, zjawił się kiedyś Witkacy. Zjawił się, ale nie uczestniczył w ogólnej konwersacji.
    W pewnej chwili to jego wyodrębnienie zaczęło wszystkich niepokoić. Ktoś odważny spytał: dlaczego pan pozostaje tak jakoś z boku naszej rozmowy? Witkiewicz po namyśle odpowiedział: »Kiedy na was
    p a t r z ę, chciałbym być jak najbliżej drzwi«. I właściwie zawsze był taki, jakby chciał wyjść z pokoju,
    z Warszawy, a nawet wyjść w o g ó l e."
    Źródło: Stefan Otwinowski, O Karolu Irzykowskim, w: Klerk heroiczny, opr. Barbara Winklowa, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976, s. 372-373. Klub Stu (Jan Kott, Ryszard Matuszewski, Włodzimierz Pietrzak, Jan Nowak-Jeziorański i in.) zbierał się w Kamienicy Baryczków na Rynku Starego Miasta. (dodał Jan Gondowicz)
  • "Witkacy twierdził pod koniec życia, że ze wszystkich narkotyków pozostały mu już tylko trzy bomby piwa na czczo."
    Źródło: Kisiel [Stefan Kisielewski], "Sałatka świąteczna" [1952], w: "Rzeczy małe", PAX, Warszawa 1956, s. 492. (dodał Jan Gondowicz)
  • Pokój do wynajęcia
    Anegdota o Witkacym w prasie warszawskiej
    Legenda Witkacego jako „kpiarza spod Giewontu” zawitała na strony prasy codziennej, chciałoby się rzec brukowej, i to jeszcze za jego życia. 19 marca 1933 roku, warszawskie „Nowiny Codzienne” (nr 87) – donoszą obszernie o procesie Gorgonowej. Któraż zresztą z ówczesnych gazet tego nie robiła? Jeden rzut oka na materiały zawarte w czasopiśmie pozwala stwierdzić, że akurat ten tytuł ograniczał się prawie wyłącznie do sensacyjnych informacji1. Po zapoznaniu Czytelnika z krwistą i kryminalną rzeczywistością świata, łaskawa Redakcja pozwala na chwilę odpoczynku i prawie całą ostatnią stronę poświęca na anegdoty pod zbiorczym tytułem: Niedziela na wesoło (numer wychodzi w niedzielę). A wśród licznych anegdot o dość niskim poziomie znaleźć można takową:

    pokoj

    Cóż – brzmi w stylu Witkacego. Witkacy jednak miał zwykle gdzie mieszkać w Zakopanem – u Karpa, czyli Stanisława Karpowicza, właściciela hotelu „Sport” i znanej restauracji „Przełęcz”, raczej przebywał w celach towarzysko-konsumpcyjnych. Co zresztą zostało odnotowane zarówno przez badaczy dziejów Zakopanego2, jak i przez „wrogów” Witkacego z tamtych czasów. Świadczy o tym passus z listu Witkacego do żony: „Fala plotek i nienawiści rośnie wokół mnie. Mówią np., że w żółtym berecie cały dzień chlam u Karpowicza”3. Lokal był godny – wszak nie bez kozery Witkacy tam właśnie miał uroczystą kolację po ślubie z Jadwigą Unrużanką, 22 kwietnia 1923 roku. Przyjaciele – choć nie wszyscy wiedzieli, że ślub się odbył – bawili się ponoć cudownie…
    Tomasz Pawlak , marzec 2013
1 Cały numer zob. Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Warszawskiego
2 Zobacz, Drogi Czytelniku, chociażby biogram Karpowicza w: M. Pinkwart, J. Zdebski, Nowy cmentarz w Zakopanem. Przewodnik biograficzny, Warszawa–Kraków 1988, s. 62 (tam także o kontynuatorze dzieła Karpowicza, jego potomku – Adamie Tadeuszu).
3 List z 4 II 1929, zob. S.I. Witkiewicz, Dzieła zebrane [Tom 20:] Listy do żony (1928–1931). Przygotowała do druku A. Micińska, opracował i przypisami opatrzył J. Degler, Warszawa 2007, s. 60 (list 293).
  • Franiu, trochę trocin!” Anegdoty Sterna o Witkacym
    Anatol Stern – ten futurysta, który za swoje artystyczne wybory musiał zapoznać się z niewygodami więziennej pryczy – wspominał Witkacego w 1959 roku na łamach „Przekroju”,
    nr 719, s. 5
    cały numer w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej Redakcja podała, że tekst ten (oraz szkic o Stefanie Jaraczu), któremu nadano tytuł: Udręczeni, jest nadesłanym fragmentem książki wspomnieniowej, mającej ukazać się niedługo jako Kolekcja dusz.
    Kilka anegdot Sterna podanych w szkicu Witkacy, czyli Wielki Wtajemniczony podaję obok.
    PS. Szkic ukazał się drukiem dopiero po dziesięciu latach, w książce, która nosiła inny niż planowany tytuł: Legendy naszych dni (Kraków 1969).
    Przypomniał i postscriptum opatrzył: Tomasz Pawlak
wtajemniczony
  • Uslyszana dawno od Keta Puzyny:  
    Klient Firmy Portretowej długo przyglada się swemu portretowi i konstatuje:
    - Nie jest to arcydzieło sztuki.
    Na to Witkacy:
    - Bo i model nie jest arcydziełem natury.
    (dodał Janusz Degler)
  • Maria Wilczkowa wspomina spotkanie z Witkacym w Zakopanem:
    Przechodząc koło kościoła, przeżegnałam się, a p. Witkacy zdjął czapkę z głowy. Gdy mu zwróciłam uwagę, że nie jest takim ateistą, za jakiego uchodzi, odrzekl: "O, ja zawsze jestem pełen szacunku dla starszych panów, ja im się kłaniam, ale im ręki nie podaję".                 
    (zob. Listy do żony (1932-1935), przypis 5 do listu 872, s. 566)
  • Wizytę Witkacego wspomina Zofia Chmielewska:
    Czekamy w lekkim napięciu. Dzwonek! Janek otwiera. Na tle ciemnej sylwetki Witkacego rysuje się postać niewysokiego blondyna.
    - Witam, witam! - mówi Witkacy - Czy państwo mają w mieszkaniu łazienkę?
    - Łazienkę? Tak...tak..mamy - slyszę drżący głos Janka.
    - To świetnie! Bo właśnie mój przyjaciel chciałby się u państwa wykąpać. Przedstawiam pana...   - niestety, nazwiska nie  zapamiętałam.
    - Ależ prosimy bardzo! Z przyjemnością przygotuję panu kąpiel. Musi pan tylko trochę poczekać.
    Plącze mi się w głowie coś o wzniosłości i śmieszności. Ale to nic! Nie dam się! Myję z pasją wannę, kręcę kurkami, wydostaję ręczniki. Wypadam na chwilę do kuchni i zalewam wrzątkiem herbatę. [...] Gość się kąpie, a ja w kuchni doprowadzam się do porządku. Wchodzi Janek ze speszoną miną i stawia na stole szklankę herbaty czarnej jak smoła.
    - Co to? - pytam. - Witkac nie chciał pić?
    - Powiedział, że pije tylko mocną herbatę. Weź cały zapas i wyciśnij z niego choć kilka kropel narkotyku.
    Czyściutki, zaróżowiony blondyn podziękował pięknie za kąpiel i wreszcie opuścił nasz dom. A ja nareszcie siadam na wprost Witkacegoi i...od razu ulegam nastrojowi - to emanuje jego osobowość.
    Źródło: Wizyta, "Przekrój" 1977, nr 1706/1707, s. 30 (dodał Janusz Degler) 
 
spis treści anegdoty 1anegdoty 2 anegdoty 3